sobota, 12 marca 2016

Postacie Marketu, Twarze przy Barze


Pierwsze dni pobytu przemijają na wizytach w urzędach, miejscu pracy i lokalnych marketach. Te ostatnie są zazwyczaj prowadzone przez migrantów z Bangladeszu, Pakistanu, Indii a czasem też Chin. Brak kamer i bramek obciąża odpowiedzialnością za bezpieczeństwo zasoby ludzkie. Pracownicy nieraz przechadzają się między półkami, surowo mierząc wzrokiem klientów w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń dla biznesu. Zdarza się, że dla świętego spokoju każą wchodzącym zostawiać torby i inne pojemniki za kasami przy wyjściu. Postacie znane już właścicielom z twarzy i skłonności do przywłaszczania sobie zagubionych warzyw i owoców są bezwzględnie wyrzucane. 



Wygnańcy decydują się nierzadko na spoczynek pod sklepem, gdzie siłą charyzmy próbują przekonać przechodniów do złożenia datku. Towarzystwo czworonogów łypiących słodko oczętami jest chyba najbardziej pomocne, niektórzy przygotowują również prośby pisemne - od bardziej dramatycznych po wesołkowate , choćby 'For drugs&hookers'. Wśród tych widywanych częściej w El Raval nie brak postaci trudnych do sklasyfikowania, jak łysielec o mimice mnicha obwieszony ikonami różnych osobistości świata chrześcijańskiego. Szczególnym szacunkiem darzy Matkę Boską, która pojawia się co najmniej trzykrotnie. Misę na darowizny nosi w formie naszyjnika. Stosik drobnych w środku jest zwykle imponujący - ekscentryczny wygląd zdaje się więc kruszyć serca darczyńców.



Uliczne ubóstwo jest dostrzegalne zarówno w Raval, jak i w całej Barcelonie. W tak dużym wymiarze jest po pierwsze zjawiskiem, do którego można momentalnie przywyknąć; po drugie - ilość przypadkowych postaci przebywających w mieście czyni różne formy ulicznego oszustwa dobrą sposobnością dla lokalnych naciągaczy. W tym udawanie żebraków, co jest solą w oku turystów, mieszkańców, a przede wszystkim tych w rzeczywistej potrzebie.



Niedola uliczna ciemięży nie tylko samych bezdomnych. Za dnia grupy czarnoskórych handlarzy mierzących się z rynkiem na deptaktu Las Ramblas chowają się niekiedy w wąskich przesmykach El Raval. Handlują butami, okularami, zegarkami czy drobnymi pamiątkami. Rozłożenie się na głównym deptaku Barcelony nie jest jednak w pełni legalne, więc często rozpędzani są przez funkcjonariuszy patrolujących ulice. Towar jest zwijany w mgnieniu oka - płachta, na której leżą pary podrabianych adidasów, jest tak naprawdę ściąganym workiem, wygodnego właśnie ze względu na okazjonalne ucieczki - jeśli nie w skryte ulice Raval, to do podziemi stacji metra, Liceu, Drassanes czy Placa Catalunya. Ucieczka jest tylko momentem oddechu. Po przejściu patroli i wstępnym zwiadzie sprzedawcy wracają do żmudnej walki z z ulicznym rynkiem.




Wielu miejscowych decyduje się na separację od gorzkawych scen ulicznych i od rana do wieczora przesiaduje w tutejszych lokalach. O ile postacie kręcące się po brukach Raval są niezbitym dowodem na kosmopolityczność dzielnicy, tak goście barów nierzadko są grupami jednonarodowymi. Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że ujmuje to tym miejscom różnorodności.




                                                                           ***
Ruda pani w fartuchu wzdycha ciężko. Zdziera nasty już w ciągu ostatniego kwadransu płat wędliny z pociesznie dyndającej nad barem świńskiej nogi. Krążący nad kuflami piwa i talerzami kanapek kawał truchła nie wydaje się przeszkadzać zapatrzonym w telewizor gościom. Wyglądający na równie dumnego, co znużonego starszy pan w kaszkiecie zamawia kolejne bocadillos, nie dając karczmarce chwili wytchnienia. Kolejne kęsy przerywa okazjonalnie niechlujnym łykiem piwa, którego resztki spływają po siwym, stalinowskim wąsie. Wszyscy siedzą na barowych taboretach w niemałym ścisku, bo lokal, jak na te sześć czy siedem obecnych, nie pozwala na wiele komfortu. Każde oczęta w skupieniu obserwują zawieszony przy suficie odbiornik telewizyjny, emitujący akurat któryś z setek epizodów hiszpańskiej telenoweli. Jeden z panów w podniszczonej skórze miewa ataki pomrukiwania niejasnych sformułowań, co wywołuje wśród gości niemałą konsternację. Co któryś atak przypomina sobie jednak o rozeznaniu terenu, obróceniu głowy i spojrzeniu w każdą parę oczu. Towarzyszący temu oglądowi serdeczny uśmiech uspokaja wszystkich, wstępnie obruszonych szaleńczym gadaniem do siebie. Ekscentryk zostaje ciepło zaakceptowany.

                                                                          ***

Po wielokrotnym przejściu koło lokalu okazuje się, że twarze i rozkład miejsc są z reguły niezmienne. Te same postacie jedzące te same kanapki o tym samych porach i na tych samych stoliczkach oglądają, niemal codziennie, tę samą telenowelę. Facet gadający do siebie dalej gada, a pan z wąsami wygląda na nieustannie znużonego. Rytm jest utrzymywany.

Brak komentarzy: