sobota, 30 kwietnia 2016

Piękności Pozorne

Reputacja Barcelony jako miejsca na rajskie wakacje, centrum kulturalnego i tysiąca innych sama napędza turystyczną machinę. Kolejne tabuny zapełniają ramble, ulice i pokątniejsze zaułki wraz z nadchodzącym sezonem - choć już teraz trudno poruszać się w weekendy po Dzielnicy Gotyckiej. Za to Las Ramblas czy otoczenie Sagrada Familia przypomina mrowisko niemal każdego dnia roku.
Masy szkodzą atmosferze i charakterności chyba każdego miejsca, jednym bardziej, innym mniej. Przewrotnie czyni to Barcelonę miejscem o wiele praktyczniejszym od reszty Hiszpanii. Jest molochem karmionym turystami i imigrantami cały rok, znalezienie pracy nie graniczy z cudem, a w większych firmach nierzadko panują standardy międzynarodowe, co pozwala organizować się o wiele sprawniej. Stałe godziny, brak spóźnień i brak siesty. Cóż jednak dzieje się z tą tak rozdmuchaną atmosferą stolicy Katalonii?
Gęsta zabudowa wciśnięta w wąskie, średniowieczne uliczki czyni ją niezdatną dla tłumów. Kompletnie nieadekwatne są pamiętające twarze tutejszych surrealistów bary i kawiarnie o powierzchni paru metrów kwadratowych, a także tajemniczość miasta, która broni się ostatkami sił i jest już wyłącznie umowna. Tak zwane ukryte bary, w teorii mające unikać przybyszów, stają się atrakcjami coraz to popularniejszymi. Wręcz zdarza się, że właśnie one stanowią główne punkty do zobaczenia dla niektórych grupek.
Zjawiskiem przykrym i przez wspomniany już układ Starego Miasta jeszcze nieprzyjemniejszym jest sława Barcelony jako miasta zabawowego. I tak trafiają tu grupy świętujące wieczory kawalerskie, fani piłki i postacie przypadkowe, a skuszone siłą nabywczą swojej waluty - najczęściej funta. Każdej nocy o porze dowolnej ściany zostają obsikane, gardła wrzaskiem zdarte a ulice zaśmiecone. Porzucone kebaby i alkohol porywają nocujący na ulicach. Pozostałości nocy zostają rozwłóczone jak padlina na całe dzielnice.
Po zjedzeniu i wypiciu trzeba zutylizować organiczny bagaż. Wiedziony pozorną godnością człowiek imprezujący nie zdecyduje się na oddanie moczu na środku deptaku - przyczajony jak tygrys zakradnie się w którąś z węższych ulic. Po nim zakrada się jeszcze kilkunastu. Parę godzin później poranna atmosfera przyprawia wstających do pracy o mdłości, niewprawionych o wymioty(fakt!). Zbawiciele miasta czyli śmieciarze, których zniknięcie na parę dni pogrzebałoby ludzi żywcem, nieraz i rano i wieczorem sprzątają, a następnie przepłukują szlaufem każdy zaułek. Wszystko wraca do akceptowalnej normy, by po nocy znów zamienić się w pobojowisko.
Czkawką odbija się to nie tylko atmosferze Barcelony - lokalni, zarówno świeżsi i starsi jawnie sprzeciwiają się dominującej formie turystyki. Z reguły jest to wyłącznie żywa niechęć - niepoparta niestety szerzej zakrojonymi inicjatywami. O tym za moment!
Miłego dnia!

niedziela, 17 kwietnia 2016

Duchoty Gotyckie

Na wyjście do Barri Gotic między godziną pierwszą i drugą środowej nocy zmusza nas siła wyższa - pobliski przystanek autobusowy i powrotny lot z Girony kompana. Uliczna pustka, typowa dla środka tygodnia, jest powierzchowna - miasto, zwłaszcza w jego pokątnej formie, jest bowiem nadal żywe.
Nasze facjaty muszą być charyzmatyczne, bowiem w ciągu paru minut zaczepieni jesteśmy kilkakrotnie. Ładnie uśmiechnięte panie oferują nam wejście do klubu z darmowym drinkiem i porywającym do tanecznego szału DJ'em, czający się na rogach Pakistańczycy usiłują sprzedać niedostępne już o tej porze piwo, a ci czający się jeszcze bardziej rzucają półsłówka o wątpliwej jakości marihuanie, haszyszu i kokainie. I tak uparcie będą twierdzić, że jest 'very good'.
Węższe uliczki Barri Gotic wydają się momentami bardziej klaustrofobiczne od Raval, najpewniej przez szarości tamtejszych budynków. W tym wrażeniu jest jednak coś atrakcyjnego - być może są to jaskrawe światła barów i klubów mącące poranne ciemności, wsparte łypiącymi znad naszych głów latarniami ulicznymi. Przechodzimy spokojnie od jednej wyspy świateł do drugiej w poszukiwaniu odpowiedniego przyczółku na przesiedzenie kilkudziesięciu minut i wypicie poczekalnego piwa. Bar nazywa się Judas, z zewnątrz prezentuje się skromnie, a w środku pustki. Nie namyślając się za długo lądujemy przy stoliku.
Wita nas drobny, starszy pan o ciemnych oczach, do tego serdecznie uśmiechnięty. Wyblakła czerwień świateł w lokalu wraz z postacią właściciela tworzy nieco groteskową atmosferę. Po podstawieniu nam dwóch butelek San Miguela staruszek wraca do swojego stolika, skąd z zaintrygowaniem obserwuje zdarzenia serwowane z odbiornika telewizyjnego w kącie knajpy. Zasugerowani robimy podobnie.
Nienaturalnie entuzjastyczna kobieta reklamuje stolik asekuracyjny pod prysznic. To dzięki niemu wszelkie niebezpieczeństwa zostają zażegnane, a radości spływającej po czaszce wody ma nie być końca. Ekstatyczne przedstawienie trwa parę minut, a ustępuje w końcu lokalnym programom śledczym. Po wstępnym opisie sprawy panel ekspertów zaczyna debatę, wpierw o pani wytruwającej trutką na szczury swoje koleżanki, a następnie o panu, który z nudów wybijał swoich sąsiadów młotkiem.
Parę minut tych neurotycznych bajek działa zniechęcająco. Głowa prędko pogrąża się w poszukiwaniu innych bodźców. Kręcę oczami, zatrzymując się co chwilę na pojedynczych miejscach w barze - to na szeregu pucharów między butelkami, pustym kartonie po piwie Judas, czy przybrudzonej szybie. Na ulicy łysiejący gość tłumaczy coś przez telefon. Tuż za nim na zupełnie przypadkowej sofie, która w niejasny sposób znalazła się w tym nieprzypadkowym miejscu, spoczywa para opróżniająca butlę czerwonego wina. Łysielec kończy rozmowę, wchodzi na moment do baru, dłuższą chwilę obserwuje zdarzenia w telewizji i po chwili wychodzi bez słowa. Staruszek żegna go zdziwionym wzrokiem, by po chwili znów zatopić się w narracji porannych programów morderczych. Chwilę później idziemy w ślady łysego, odstawiamy butelki na ladę. Właściciel serwuje na koniec miły uśmieszek i ciche, nieco zachrypnięte 'Adeu'.